Uważam że nic mi do tego co dwójka dorosłych ludzi robi pod swoją prywatną kołdrą. Nawet jeśli obydwaj są mężczyznami lub obydwie są kobietami.

   Uważam że nic mi do tego co dwójka dorosłych ludzi robi pod swoją prywatną kołdrą. Nawet jeśli obydwaj są mężczyznami lub obydwie są kobietami.Tym bardziej jeżeli twierdzą, ze się kochają. Wszystko co można w tej kwestii zrobić to fakt ten uznać i uszanować. Dlatego kiedy premier mówi: "...Zbliżamy się do momentu, kiedy związki partnerskie byłyby do zaakceptowania przez większość w przyszłym Sejmie, jak i przez Polaków..." owszem czuję stres przed zmianą nie do końca zgodną z moim ideałem świata i wiem że zapewne robi to w celu odwrócenia uwagi od rzeczy któych nie robi ale cieszę się że tą nabrzmiałą sprawę porusza.

   Bo czy dwojgu kochających się ludzi można odmawiać prawa do życia na swój sposób? Moim zdaniem nie należy. Czy można im odmawiać prawa do informacvji na temat zdrowia w szpitalu czy wyboru miejsca pochówku? Dziedziczenia? Moim zdaniem nie. A jeżeli dwoje kochajacych się ludzi potrzebuje formalnej gwarancji swoich praw to należy im je zagwarantować np. pod postacią instytucji związków partnerskich.

   Zupełnie inaczej rzecz ma się kiedy usiłuje się nazwać taki związek małżeństwem. Możemy oczywiście zacząć nazywać buraki ogórkami, małpy końmi lub zadek głową tylko po co? Tysiące lat małżeństwem nazywany był związek kobiety i mężczyzny. W imię czego miałoby się to zmienić? W imię równosci? Czy też jak sugeruje prof. Hartman w Wyborczej jakiegoś niesprecyzowanego bliżej "postępu"? Czy nazywanie ręki nogą sprawia że zrównują się ich prawa? Czy też może jak sugeruje profesor takie mieszanie pojęć zbliża nas w jakiś sposób cywilizuje? Może i jestem ciemny jak tabaka w rogu ale nie widzę tu logiki.

   Nie widzę również potrzeby przyznawania związkom partnerskim praw przynależnych małżeństwom ze względu na ich szczególną rolę w społeczeństwie związaną z rodzeniem i wychowaniem dzieci. Nie ma powodu żeby związki partnerskie mogły się wspólnie rozliczać z podatków ponieważ jest to forma ulgi podatkowej mającej na celu wsparcie finansowe rodziny. A co najważniejsze nie ma powodu do przyznawania związkom partnerskim prawa do adopcji. Owszem, jeśli któreś z partnerów posiada dzieci to powinno móc się nimi opiekować, to oczywiste ale nie moze być mowy o żadnym "prawie do posiadania dziecka" ponieważ nie istnieje nic takiego jak prawo do posiadania człowieka. To powinni rozumieć nawet tak oświeceni jak prof. Hartman.